wtorek, 5 marca 2013

Zwrotnik Koziorożca - Henry Miller

Uważam, że literatura leczy, pomaga, motywuje - nawet wtedy, gdy jest tak do głębi smutna, jak proza Henry'ego Millera. Nietzsche pomógł mi się odnaleźć na studiach, Moravia przepędził pomagisterską niemoc, Pilch cały czas jest gdzieś obok, a Miller pomaga mi teraz, gdy "otworzyły mi się oczy na fakt, że w całym tym planie nie jestem nawet pyłkiem". I dzięki temu "doznałam prawdziwej radości".

Skąd wzięła się radość Millera (no dobrze - bohatera powieści Millera)? Towarzyszyła mu od początku, gdy pełen dobrych intencji litował się nad każdym, rozdawał wszystko obcym i im poświęcał czas, mimo że miał na utrzymaniu żonę i dziecko - czy tez raczej żona miała na utrzymaniu jego i dziecko. W każdym razie starał się - być mężem, pracować, zarabiać, ale i tak wszystko poświęcił zupełnie obcym ludziom. Przeszedł przez wiele chwil zwątpienia, czuł zagubienie i miałkość ludzkich relacji, przez przypadkowy, mechaniczny seks i alkohol. Zaczął się unosić w realiach amerykańskich przełomu lat 30. i 40., aż dodryfował do autentycznej, smutnej dojrzałości, która równa się konkluzji z powyższego cytatu. Co zostało z dziecięcej czystości i radości? Pustka, majaki i czekanie na jutro.

Millera stawiam na jednej półce z Pilchem, Nietzschem, Moravią  i - oczywiście - Bukowskim, jego bardziej zdeprawowanym bratem. A tymczasem odświeżam "Ecce homo", a w kolejce już "Zwrotnik Raka". Can't wait!

Ocena: 5+

"Zwrotnik Koziorożca"
Henry Miller
Noir Sur Blanc 2005
389 s.