sobota, 16 lutego 2013

Przebudzenie - Anthony de Mello

Ciekawe, ile osób wzdrygnęło się, przeczytawszy sam tytuł posta. Ja na dźwięk tego nazwiska wzdrygałam się przez rok. Rok temu właśnie po raz pierwszy usłyszałam o Anthonym de Mello. Nie chciałam go czytać, bo rozmyślania o bogu (jakimkolwiek) i wszelkie dobrotliwe pouczania działają mi na nerwy. Ale zdarzyło się w moim życiu coś, co przepełniło czarę goryczy i otworzyło mnie na nowe myśli i sposoby życia. Postanowiłam dać szalonemu de Mello szansę.

Ojciec de Mello, zmarły w 1987 roku jezuita, bezsprzecznie był pełen dobrej wiary i chęci pomagania ludziom w lepszym zrozumieniu siebie i świata. Z tekstów zebranych w "Przebudzeniu" miejscami przebija pobłażliwość wobec odbiorcy i bardziej "obrażalscy" czytelnicy mogą się poczuć dotknięci. Ale - jak pisze sam de Mello - jeśli czujecie się skrzywdzeni, obrażeni itd., to znaczy, że nie jesteście przebudzeni. De Mello nawołuje, moim zdaniem, do pewnego rodzaju apatii, skupienia na "ja" i zrozumienia go. De Mello to cyniczny jezuita przesiąknięty (mimo swoich synkretycznych i - co tu dużo mówić - niezgodnych z nauką Kościoła katolickiego poglądów) kościelną retoryką. Stosuje egzempla, przypowieści, łagodnie, z poczuciem wyższości, tłumaczy. Momentami jest może "nawiedzony", bełkotliwy, ale z pewnością przekazuje nam coś ważnego - uczy dystansu do siebie i do świata, refleksyjnego podejścia, spokoju i chłodnej oceny każdego zjawiska. Snuje projekt idealnego człowieka stworzonego na boże podobieństwo - mamy być nieoceniającym, a wyłącznie rozumiejącym, obiektywnym spojrzeniem. Chciałby z każdego z nas zrobić mistyka, a to przecież niemożliwe. Zawsze będziemy patrzeć na świat przez pryzmat naszej kultury, wychowania, indywidualnych upodobań. Tak, to zapewne złe, ale inaczej się nie da. Utopijny projekt de Mello jest piękny, a jego zrealizowanie doprowadziłoby nas do "boskiego" perfekcjonizmu. Szkoda, szkoda, że to wszystko nie jest wykonalne. Chociaż czy gdyby mu się udało, nie zapełniłby świata apatycznymi wydmuszkami, które nic tylko skupiają się na sobie?

Nie dołączę do chóru osób, które twierdzą, że de Mello zmienił ich życie, otworzył im oczy, ale z pewnością ta książka mnie... ucieszyła. Ucieszyło mnie swobodne, twórcze i... utylitarne podejście do religii. To religia ma służyć ludziom, a nie ludzie religii. Jeśli znajduję coś dobrego w różnych religiach, czemu mam za tym nie pójść? Uwagi na rożnych stronach i forach: "To zła książka! Uważaj na nią, bo sprowadzi cię na duchowe manowce" śmieszą mnie. Jeśli ktoś nie jest sam w stanie stwierdzić, co mu zagraża, a co nie, albo czy jego wiara jest na tyle słaba, że coś może ją zniszczyć, to zapewne nawet instrukcja obsługi dziadka do orzechów wprowadzi w jego umyśle zamęt. 

Może i de Mello był stuknięty, może miał o sobie zbyt wysokie mniemanie, ale za wiele myśli mu chwała. Bardziej traktuję tę książkę jak rozważania filozoficzne z elementami psychologii - i za zrealizowanie tego daję Tonyemu mocne 4+. A wydawcy jedynkę za interpunkcję.

Ach, zapomniałabym o ciekawostce: na końcu książki został zamieszczony dokument z 1998 roku, w którym Kongregacja Nauki Wiary oficjalnie stwierdza niezgodność tez de Mello z naukami Kościoła. Dokument został podpisany m.in. przez... kardynała Josepha Ratzingera.

Ocena: 4+

"Przebudzenie"
Anthony de Mello
Zysk i S-ka 1996
198 s.

2 komentarze:

  1. Zgadzam się z tezą, że kościół ma służyć ludziom, a nie odwrotnie. Polecę tę książkę mojej teściowej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hoho! Sporo ryzykujesz! ;) To naprawdę książka, która konserwatywnego katolika oburzy. Chyba narażasz się na niesnaski w rodzinie ;)

      Usuń