czwartek, 2 maja 2013

Najpiękniejsza dziewczyna w mieście - Charles Bukowski

Boże, co napisać o Bukowskim? Czuję, że tym razem będzie naprawdę krótko... Bo kto Buka czytał, wie, czego można się po nim spodziewać, a kto nie czytał - cóż - musi zaryzykować. MUSI.

Stosunek do literatury i do życia mam taki, że niewiele mną wstrząsa, niewiele mnie brzydzi - czy to estetycznie, czy moralnie. A jednak znalazły się w tym zbiorze dwa opowiadania, które mną wstrząsnęły - i to po przeczytaniu całego niemal zbioru (wspomniane bowiem opowiadania znajdują się na końcu), w którym momentami Bukowski naprawdę nie odpuszcza. Wstrząs był na tyle silny, że "Najpiękniejsza dziewczyna w mieście", mimo że czytałam lepsze książki Bukowskiego, np. "Kobiety", pozostanie w mojej pamięci pod hasłem: "taki zbiór, gdzie facet gwałci dziewczynkę, a jacyś kolesie gwałcą i okrutnie mordują byłego gwiazdora filmowego... a, tak - "Najpiękniejsza dziewczyna w mieście!". Zawsze będę pamiętać, "o czym była ta książka". ;-)

Ocena: 5

"Najpiękniejsza dziewczyna w mieście"
Charles Bukowski
Noir Sur Blanc 2012
355 s.

niedziela, 28 kwietnia 2013

Amerykański matoł - Michał Wichowski


Dzieje się dziwnie - szybciej czytam, niż piszę. Z etapu braku czasu na czytanie z powodu pracy przeszłam do etapu braku czasu na pisanie z powodu czytania. To całkiem przyjemne.

A w kolejce do opisania czekają już trzy książki, czwarta w czytaniu.

Wygląda na to, że – paradoksalnie – żyjemy w epoce szczerości. To taka szczerość pełną gębą, która już szczerością przestała być – nastawiona na jakkolwiek pojęty zysk.
„Szefowo, nie będę kłamał - nie zbieram na jedzenie ani na nocleg. Zbieram na flaszkie…” No i weź tu mu nie daj grosza. Facet nie skłamał jak ta cała reszta meneli!

To samo dzieje się z nami wszystkimi: nie wstydzimy się, że nie czytamy, nie wstydzimy się, że po tygodniu harówy mamy ochotę nachlać się, nażreć i wyspać, a nie pójść do teatru czy na wieczorek literacki.

To chyba właśnie casus „Amerykańskiego matoła” – zbioru opowiadań dziennikarza Michała Wichowskiego (i tu porządne bęcki dla wydawcy za totalny brak korekty, i dla samego autora – że tego nie zauważył). SZCZERE, PROSTE obrazki obyczajowe. Tak po prostu – tak było – bez upiększeń – O ŻYCIU. Darujcie mi sarkazm. Może po prostu te Rzeczy O Życiu Ot Tak nie są dla mnie. Ale frustruje mnie jedno – widać w tych tekstach jakiś pomysł, intrygujące motywy i gdy już-już coś mogłoby z tego być… BUM! Koniec! I zostajemy ponownie ze zwykłą migawką z życia… W tle tego literackiego wydarzenia brakuje kogoś, kto położyłby wielkie, ciężkie łapska na ramionach autora, kto nie pozwoliłby mu za wcześnie wstać z krzesła i kto syczałby mu do ucha: No pomyśl jeszcze! Dopracuj to! Powycinaj te banały!

Nie skreślam „Amerykańskiego matoła”, o nie! Znać tu wprawkę literacką, całkiem dobrą, a jeszcze jeśli trafi to do rąk tych, którzy lubią czytać O Życiu, no to… spoko.

Szczerość spod znaku O Życiu nie musi być wcale taka zła – spójrzmy na cała wielką prozę naturalistyczną, realistyczną, ja spojrzę sentymentalnie na wielkiego Bukowskiego. W taki sposób O Życiu – tak. W sposób dosadny, brutalny, szokujący, głęboki, sięgający przez bebechy do kruchej w gruncie rzeczy ludzkiej psychiki. Niech ta proza ma jaja, niech będą w niej iskry, niech sięga głęboko. „Amerykański matoł” dryfuje po powierzchni i chyba świadom tego – frustruje się.

OCENA: 3

"Amerykański matoł"
Michał Wichowski
Warszawska Firma Wydawnicza 2013
155 s.


wtorek, 9 kwietnia 2013

Josef Mengele - Doktor z Auschwitz - Ulrich Volklein

Ja, prozatorski ortodoks, sięgnęłam po "książkę o"! Oczywiście, było warto, choć niewiele w tej książce odkrywczości. Jest raczej historią życia Mengelego, solidnie udokumentowaną (tak solidnie, że momentami aż wieje nudą). Od małego Józia przez ambitnego naukowca (któremu co prawda prakuje talentu i intelektu, ale nadrabia gorliwością) po zaszczutego, użalającego się nad sobą uciekiniera. Historia Josefa Mengele jest powszechnie znana, nie będę się więc rozpisywać na ten temat. Ciekawy jest natomiast stosunek autora do opisywanej przez siebie postaci - Volklein potępia, szydzi, wyśmiewa, a jednocześnie najwyraźniej wierzy w (subiektywnie) dobre intencje Mengelego, który w Auschwitz znalazł po prostu okazję do badań. Badań, które miały przynieść mu sławę i zadowolić jego protektorów. Sugestywny jest obraz Mengelego jako kogoś w rodzaju pierwowzoru Hanibala Lectera - elegancki, przystojny mężczyzna o wytwornym guście ukazuje swoją drugą, potworną naturę. Z pieśnią na ustach i szyderczym uśmieszkiem wysyła ludzi na śmierć lub preparuje organy z martwych (lub nawet żywych) ciał. Autor przytacza wiele wypowiedzi więźniów, które padły podczas procesów zbrodniarzy z Auschwitz, jednak o samym obozie jest tu stosunkowo niewiele. To książka o życiu Mengelego i jego przede wszystkim dotycząca.

Polecam jako wstęp do dalszych lekturowych wycieczek w tym kierunku. A wydawcy polecam lepszych redaktorów. Szwy tłumaczenia szczerzą zębiska ;)

Ocena: 4

"Josef Mengele - Doktor z Auschwitz"
Ulrich Volklein
Prószyński Media 2011
320 s.

wtorek, 5 marca 2013

Zwrotnik Koziorożca - Henry Miller

Uważam, że literatura leczy, pomaga, motywuje - nawet wtedy, gdy jest tak do głębi smutna, jak proza Henry'ego Millera. Nietzsche pomógł mi się odnaleźć na studiach, Moravia przepędził pomagisterską niemoc, Pilch cały czas jest gdzieś obok, a Miller pomaga mi teraz, gdy "otworzyły mi się oczy na fakt, że w całym tym planie nie jestem nawet pyłkiem". I dzięki temu "doznałam prawdziwej radości".

Skąd wzięła się radość Millera (no dobrze - bohatera powieści Millera)? Towarzyszyła mu od początku, gdy pełen dobrych intencji litował się nad każdym, rozdawał wszystko obcym i im poświęcał czas, mimo że miał na utrzymaniu żonę i dziecko - czy tez raczej żona miała na utrzymaniu jego i dziecko. W każdym razie starał się - być mężem, pracować, zarabiać, ale i tak wszystko poświęcił zupełnie obcym ludziom. Przeszedł przez wiele chwil zwątpienia, czuł zagubienie i miałkość ludzkich relacji, przez przypadkowy, mechaniczny seks i alkohol. Zaczął się unosić w realiach amerykańskich przełomu lat 30. i 40., aż dodryfował do autentycznej, smutnej dojrzałości, która równa się konkluzji z powyższego cytatu. Co zostało z dziecięcej czystości i radości? Pustka, majaki i czekanie na jutro.

Millera stawiam na jednej półce z Pilchem, Nietzschem, Moravią  i - oczywiście - Bukowskim, jego bardziej zdeprawowanym bratem. A tymczasem odświeżam "Ecce homo", a w kolejce już "Zwrotnik Raka". Can't wait!

Ocena: 5+

"Zwrotnik Koziorożca"
Henry Miller
Noir Sur Blanc 2005
389 s.

wtorek, 19 lutego 2013

Wiązka - Filip Surowiak

Nieczęsto sięgam po krótkie formy prozatorskie (wyjątek robię dla Jerzego Pilcha i Etgara Kereta), ponieważ o DOBRE krótkie formy prozatorskie nie jest łatwo. Uważam, że jeśli nie znajdzie się tego czegoś, tej iskry, pomysłu czy spostrzeżenia, które są jak igiełka lub uszczypnięcie, nie ma nawet po co zasiadać do pisania. Opowiadanie powinno być krótkie, konkretne, zwarte, jak błyskawica, która uderzy światłem po oczach, a potem przyjdzie czas na echo grzmotu. Dokładnie to znalazłam w "Wiązce" Filipa Surowiaka - jego prozatorskim debiucie. Nie dość, że są te igiełki, to jeszcze jest spora dawka humoru (często czarnego) i erudycji. Opowiadania wydane w zbiorze "Wiązka" zostały napisane płynnym stylem, język tych narracji jest jak wąż, który zgrabnie prześlizguje się między scenami i motywami. Miałam wrażenie, że każde słowo jest tu po coś, a do tego stoi na jedynym-słusznym-miejscu.

Edmund, główny bohater wszystkich niemal opowiadań, jest totalnie wyluzowany, szwenda się po mieście, pije na umór, mieszka byle gdzie i byle co je. Do kompletu ma podobnego sobie kumpla. Pojawia się jeszcze kilka innych postaci, które nie goszczą zbyt długo, ale za to - konkretnie. Dodają smaczku całości.

Na koniec Surowiak serwuje nam trzy opowiadania - można by je nazwać walenckimi. Tu już raczej sam autor (choć nie można go utożsamiać z bohaterem literackim, prawda? ;) ) wędruje, obserwuje, czuje i słyszy. Sporo tu elementów analizy socjologiczno-kulturowej, wątków filozoficznych, a nawet konkretnych cytatów - z Jose Ortegi y Gasseta. Wszyscy kulturoznawczo-socjologiczno-filologiczni mądrale (w tym ja) będą usatysfakcjonowani.

Poszukajcie tej niepozornej, malutkiej i cieniutkiej książeczki - to perełka.

Ocena: 6

"Wiązka"
Filip Surowiak
Warszawska Firma Wydawnicza 2011
93 s.

sobota, 16 lutego 2013

Przebudzenie - Anthony de Mello

Ciekawe, ile osób wzdrygnęło się, przeczytawszy sam tytuł posta. Ja na dźwięk tego nazwiska wzdrygałam się przez rok. Rok temu właśnie po raz pierwszy usłyszałam o Anthonym de Mello. Nie chciałam go czytać, bo rozmyślania o bogu (jakimkolwiek) i wszelkie dobrotliwe pouczania działają mi na nerwy. Ale zdarzyło się w moim życiu coś, co przepełniło czarę goryczy i otworzyło mnie na nowe myśli i sposoby życia. Postanowiłam dać szalonemu de Mello szansę.

Ojciec de Mello, zmarły w 1987 roku jezuita, bezsprzecznie był pełen dobrej wiary i chęci pomagania ludziom w lepszym zrozumieniu siebie i świata. Z tekstów zebranych w "Przebudzeniu" miejscami przebija pobłażliwość wobec odbiorcy i bardziej "obrażalscy" czytelnicy mogą się poczuć dotknięci. Ale - jak pisze sam de Mello - jeśli czujecie się skrzywdzeni, obrażeni itd., to znaczy, że nie jesteście przebudzeni. De Mello nawołuje, moim zdaniem, do pewnego rodzaju apatii, skupienia na "ja" i zrozumienia go. De Mello to cyniczny jezuita przesiąknięty (mimo swoich synkretycznych i - co tu dużo mówić - niezgodnych z nauką Kościoła katolickiego poglądów) kościelną retoryką. Stosuje egzempla, przypowieści, łagodnie, z poczuciem wyższości, tłumaczy. Momentami jest może "nawiedzony", bełkotliwy, ale z pewnością przekazuje nam coś ważnego - uczy dystansu do siebie i do świata, refleksyjnego podejścia, spokoju i chłodnej oceny każdego zjawiska. Snuje projekt idealnego człowieka stworzonego na boże podobieństwo - mamy być nieoceniającym, a wyłącznie rozumiejącym, obiektywnym spojrzeniem. Chciałby z każdego z nas zrobić mistyka, a to przecież niemożliwe. Zawsze będziemy patrzeć na świat przez pryzmat naszej kultury, wychowania, indywidualnych upodobań. Tak, to zapewne złe, ale inaczej się nie da. Utopijny projekt de Mello jest piękny, a jego zrealizowanie doprowadziłoby nas do "boskiego" perfekcjonizmu. Szkoda, szkoda, że to wszystko nie jest wykonalne. Chociaż czy gdyby mu się udało, nie zapełniłby świata apatycznymi wydmuszkami, które nic tylko skupiają się na sobie?

Nie dołączę do chóru osób, które twierdzą, że de Mello zmienił ich życie, otworzył im oczy, ale z pewnością ta książka mnie... ucieszyła. Ucieszyło mnie swobodne, twórcze i... utylitarne podejście do religii. To religia ma służyć ludziom, a nie ludzie religii. Jeśli znajduję coś dobrego w różnych religiach, czemu mam za tym nie pójść? Uwagi na rożnych stronach i forach: "To zła książka! Uważaj na nią, bo sprowadzi cię na duchowe manowce" śmieszą mnie. Jeśli ktoś nie jest sam w stanie stwierdzić, co mu zagraża, a co nie, albo czy jego wiara jest na tyle słaba, że coś może ją zniszczyć, to zapewne nawet instrukcja obsługi dziadka do orzechów wprowadzi w jego umyśle zamęt. 

Może i de Mello był stuknięty, może miał o sobie zbyt wysokie mniemanie, ale za wiele myśli mu chwała. Bardziej traktuję tę książkę jak rozważania filozoficzne z elementami psychologii - i za zrealizowanie tego daję Tonyemu mocne 4+. A wydawcy jedynkę za interpunkcję.

Ach, zapomniałabym o ciekawostce: na końcu książki został zamieszczony dokument z 1998 roku, w którym Kongregacja Nauki Wiary oficjalnie stwierdza niezgodność tez de Mello z naukami Kościoła. Dokument został podpisany m.in. przez... kardynała Josepha Ratzingera.

Ocena: 4+

"Przebudzenie"
Anthony de Mello
Zysk i S-ka 1996
198 s.

piątek, 15 lutego 2013

Nikołaj i Bibigul - Dmitrij Strelnikoff

Za starych, dobrych stażowych czasów, do wydawnictwa, gdzie kserowałam, pisałam notki, które i tak później wiele rąk przerabiało, i robiłam korektę techniczną, o której nie miałam zielonego pojęcia, dotarła książka (wtedy jeszcze w maszynopisie) Dmitrija Strelnikoffa "Fajnie być samcem". Najbardziej zapadł mi w pamieć komentarz jednego z redaktorów: "Śmieć. Nie warte to nic". Moja ocena nie była aż tak radykalna, choć nie znaczy to, że nie byłam wstrząśnięta. A już, już pan Strelnikoff był na mojej liście must-readów. Zaczęło się w roku 2008, podczas podroży z moim uciążliwym (od dawna już byłym) chłopakiem do Krakowa. On sam nie czytał, nie jestem pewna, czy potrafił się choćby podpisać, więc łakomym okiem spoglądałam na czytających panów. Pojawił się. W naszym przedziale. Starszy, elegancki, przystojny... z "Ruskim miesiącem" Strelnikoffa w dłoni. Kilka lat później, po przygodzie z "Fajnie być samcem", mimo wszystko uznałam - tamten facet nie mógł się mylić. Zakupiłam więc (krakowskim - nomen omen - targiem chyba) "Nikołaja i Bibigul". I już wiem, że nikomu tej książki nie oddam.

Nie czytałam chyba jeszcze powieści tak pełnej, która byłaby... wszystkim. Powieścią sensacyjną, przygodową, awanturniczą może nawet, powieścią drogi, traktatem filozoficznym, wreszcie - powieścią oniryczną i rozrachunkową, sentymentalną.

Zaczyna się w iście filmowym stylu: Nikołaj Mienszykow, główny bohater powieści, stoi na wieży Eiffla, zamierza skoczyć. W momencie, gdy braknie mu odwagi, pojawia się nieznajomy i pociąga go za sobą w dół. I tak już od tej pory będzie - gdy tylko Nikołajowi zabraknie sił, pojawi się Ktoś. Choćby Bibigul, która tak naprawdę od blisko 200 lat... nie żyje.

"Nikołaj i Bibigul" to opowieść o współczesnym Kazachstanie, do którego Nikołaj wraca wiele lat po rozpadzie ZSRR, a nawet szerzej - o współczesnym świecie, o człowieku na pustyni (także dosłownie). Dziwi humor Strelnikoffa, gdy pisze o rzeczach tak zasmucających, momentami strasznych. Dziwił mnie mój własny uśmiech podczas lektury. Dziwna jest wreszcie okładka książki - ascetyczna, a streszcza mnogość wątków, tropów i symboli. Pewnie tak samo, jak Nikołaj, zobaczycie na niebie dwie linie - smugi dymu z silników samolotów. Zerknijcie na tył okładki - one się przecinają  Jeśli już przeczytaliście tę powieść, wiecie, o co mi chodzi. Jeśli nie czytaliście - koniecznie musicie to zrobić.

Ocena: 6

"Nikołaj i Bibigul"
Dmitrij Strelnikoff
W.A.B. 2009
318 s.